poniedziałek, 6 grudnia 2010

Miedwiediew (nie)mile widziany w Warszawie

W związku z wizytą prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, dzisiaj około południa blisko sto osób zebrało się na manifestacji pod Pałacem Prezydenckim. Demonstranci domagali się kategorycznego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz protestowali przeciw tuszowaniu dowodów w sprawie katastrofy przez stronę rosyjską. W mniejszym stopniu domagano się również wyjaśnienia okoliczności zbrodni katyńskiej oraz niepodległości Czeczenii (głównie za sprawą kilku przedstawicieli Czeczenii, którzy brali udział w pikiecie).


Manifestacja nie była wyjątkowo liczna, jednakowoż bardzo żywiołowa i kolorowa. Na tle tłumu wyraźnie widniały duża flaga Polski z zawieszonym czarnym kirem, kilka pomniejszych flag Czeczenii oraz tablice i banery z hasłami demonstrantów. Uczestniczy praktycznie bez przerwy skandowali swoje hasła, z których ciekawsze to: "Żądamy prawdy", "Nie ma wolności bez niepodległości", "Ko-mo-ruski", czy "Komorowski won do Moskwy". Ukłonem w stronę Czeczenii było hasło "Wolna Polska, wolna Czeczenia!". Ponadto lider pikiety wykrzykiwał przez megafon liczne "kłamstwa strony rosyjskiej" w sprawie katastrofy smoleńskiej (mat. wideo). Podczas gdy rola części oficjalnej powitania przypadła kompani honorowej Wojska Polskiego, tłum skandował "Zdrajcy" oraz "Hańba", co było ewidentnym znakiem protestu przeciw pokłonom dla strony rosyjskiej.


Faktem, który mógłby wzbudzić społeczną dezaprobatę, było zasłonięcie manifestujących przez dwa mikrobusy podczas odgrywania hymnu Federacji Rosyjskiej. Niektórzy widzą to zdarzenie jako wyraz powstrzymania wstydu przed rosyjskimi dygnitarzami. Tylko dlaczego? Bo jeśli nie prosta manifestacja, to kto w tym kraju uświadomi Rosjan o naszych bolączkach i pretensjach?! Nasz władza na pewno tego nie zrobi, skłonna jest raczej uciszać niż atakować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz